wtorek, 15 czerwca 2010
melancholia.
Ciągle nie może przejść, odejść, przepadnąć.
Trzyma się kurczowo i sprawia, że wracam do tego, do czego nie chce wracać...
I tak mulę się i wpadam w depresję wieczorową porą, albo raczej depresję wieczorną.
Wstaję rano z przeświadczeniem, że to będzie dobry dzień, no i im później tym gorzej. Aż w końcu 'voice within' i znowu, wspomnienia, prawie łzy.
Cholerstwa nie da się niczym zniszczyć. A przy okresie to już w ogóle, daj żyć.
Albo żyj i pozwól umrzeć.
Za późno.
I to miał być koniec, ale...
chyba potrzebuję kogoś, kto stopi lód mojego serca. Muszę się naprawdę i szczerze zakochać, ale z wzajemnością.
Ciężko znaleźć kogoś, kto sprosta moim oczekiwaniom. Po prostu musimy się nawzajem odnaleźć. Ja gdzieś tu, on tam. Aż w końcu nadejdzie dzień, w którym się spotkamy. I nie chcę mówić, że G nadal będzie w moim sercu...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz